Cześć Dziewczyny!
Długo mi zajęło testowanie i wyrobienie sobie zdania na temat kremu, o którym Wam już jakiś czas temu wspominałam. Jak zapewne Wiecie odstawiłam zupełnie fluidy i inne buziowe maziaje, które poprawiają wygląd skóry. Pomyślałam sobie "STOP!", przecież sama mogę taką mieć bez zbędnych wspomagaczy. Oczywiście fluid został na specjalne okazję typu wesele, chrzciny i inne imprezki, na których robi się multum zdjęć :) Ale na co dzień? Po co mam obciążać skórę twarzy i ją zapychać?
Pierwsze, co zrobiłam to oczyszczenie i porządne nawilżenie. O tych zabiegach i o kosmetykach, których używam możecie przeczytać tutaj ->
KLIK!
Jednak krem, którego używam do nawilżania powoduje, że skóra bardzo się świeci - więc nie nadaje się on na smarowanie przed wyjściem z domu.
Chciałam mieć coś lekkiego, prawie nie wyczuwalnego na skórze. Nie mogły być to kremy BB - tyle czasu walczyłam o ładną skórę i nie ma mowy żeby znowu ją przeciążać.
Musiałam znaleźć fajny krem, najlepiej trochę nawilżający i obowiązkowo matujący skórę. Nie lubię świecić się jak Edward w Zmierzchu ;)
Musiałam znaleźć coś na studencką kieszeń i tak w moje ręce trafił krem "Ziaja nawilżająco matujący". Już nie patrzyłam, że widnieje na nim napis "25+" chociaż jeszcze mi do tego wieku brakuje - doszłam do wniosku, że czego dla skóry będzie za dużo to tego nie wchłonie i tyle :)
Przyznaję się bez bicia, że jestem z niego ogromnie zadowolona. Muszę zaznaczyć, że jest to krem do cery tłustej i mieszanej a moja zalicza się jednak do suchej i bardzo wrażliwej. Z tego względu nawilżenie nie jest dla mojej skóry aż tak wystarczające (muszę uzbrajać się w coś dobrego na noc - Ziaja masło kakaowe jest do tego świetne), na dzień jest jednak wystarczające. Skóra zrobiła się po nim wygładzona, świeża i pięknie pachnąca :) Nie można bowiem powiedzieć, że krem jest bezzapachowy - pachnie, ale jest to ładny, "kąpielowy" zapach. Do tego nie uczula, buzia nie szczypie i nie jest ściągnięta. Po wchłonięciu i nałożeniu bazy pod cienie makijaż też świetnie się trzyma. Generalnie zauważyłam dużą poprawę.
Pewnie czekacie na najważniejsze, prawda? Matowienie. Otóż ten punkt jest wykonywany bezbłędnie. Z moim świeceniem krem poradził sobie bardzo dobrze - chociaż wiadomo, że panujące teraz upały skracają efekt. Muszę jednak powiedzieć, że dzień na uczelni spędzam bez błyszczenia się.
Konsystencja też bardzo mi się podoba. Ten lekki kremik potrafi wchłonąć się w minutkę lub dwie i już mogę zaczynać makijaż.
Jest bardzo wydajny, zdjęcia robione są po dokładnie MIESIĄCU stosowania. Widzicie żeby cokolwiek ubyło? Bo ja tutaj prawie nie widzę różnicy :D Bardzo podobają mi się również opakowania kremów. Nie są przesadzone i dodatkowo "wspomagane" żeby wyglądały na większe. Krem po otworzeniu wypełnia słoiczek po brzeg, dobrze się zakręca i można go bez problemu schować w torebce :)
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, że za tak małe pieniądze (11 zł) trafiłam na tak dobry kosmetyk. Za to uwielbiam Ziaję! :)